Nasze spotkanie z Księdzem Jerzym.

W lipcu 1984 roku - jako młodzi ludzie, wówczas po trzecim roku studiów - braliśmy udział w wyprawie niewielkiej grupy rodziny i przyjaciół. Pieszo zwiedzaliśmy najpiękniejsze miejsca w Bieszczadach. Wieczorami, w schroniskach górskich i stanicach harcerskich, przy dźwiękach gitary, śpiewaliśmy piosenki turystyczne i pielgrzymkowe, a przede wszystkim „Mury” Jacka Kaczmarskiego.

Na trasie naszej wycieczki nie mogło zabraknąć klasztoru w Komańczy, miejsca przetrzymywania kardynała Stefana Wyszyńskiego. Okazało się, że wizyta ta stanie się jednym z najważniejszych przeżyć w moim życiu. 19 lipca 1984 roku wstał piękny, ciepły, słoneczny dzień. Nasza wyprawa zbliżała się już do końca, część grupy już nas opuściła, do klasztoru w Komańczy udaliśmy się w pięć osób. Kiedy pod ciężarem plecaków zmierzaliśmy do celu, po drodze wyminął nas samochód wiozący dwóch mężczyzn. Kiedy dotarliśmy do klasztoru okazało się, że również przyjechali odwiedzić to szczególne miejsce.

Tutaj ciekawostka nie poznaliśmy Księdza Jerzego. Uczestniczyłam wcześniej w jego mszach, ale ze względu na tłumy nigdy nie znalazłam się niedaleko ołtarza i nie wiedziałam jak wygląda, zwłaszcza z bliska i bez ornatu. Reszta mojej grupy, pochodząca z Łodzi, nie miała okazji Księdza nigdy zobaczyć. Jeden z kolegów nie znał nawet nazwiska Księdza. Nie pamiętam już dokładnie w jaki sposób rozpoznaliśmy Księdza Jerzego, chyba oprowadzająca nas siostra wspomniała coś na ten temat. Pamiętam, że poczułam lekkie zawstydzenie, że Go nie rozpoznałam.

W każdym razie spotkanie było znaczące. Najpierw w naszej małej grupie – wraz z Księdzem i jego towarzyszem - obejrzeliśmy klasztor, oprowadzani przez siostrę. Najlepiej pamiętam gabinet Prymasa i chór z którego słuchał mszy świętych. Po zwiedzaniu Ksiądz Jerzy - jak zawsze otwarty na ludzi, szczególnie młodzież - nie wypuścił nas w dalszą drogę bez rozmowy i modlitwy. Znaczące jest to, że Ksiądz spotkanym przypadkowo osobom opowiadał o uczuciu osaczenia, o ciągłych rewizjach, które go spotykają, śledzeniu i obserwowaniu jego działalności. Odniosłam wówczas wrażenie, że pragnie pozostawienia jak najszerszego świadectwa, żeby jak najwięcej osób zapamiętało co Go spotyka. Wszyscy otrzymaliśmy – podpisane przez Księdza Jerzego – zdjęcia Kardynała Stefana Wyszyńskiego z modlitwą o jego beatyfikację. (Zdjęcia z modlitwą wydane były w Paryżu, to istotne, ponieważ w tamtych czasach nie było swobodnego dostępu to takich drobnych nawet przedmiotów, o znaczeniu religijnym). Jedna z koleżanek dostała „Zapiski więzienne” – też wydanie podziemne. Ksiądz zalecił nam ukrycie tych pamiątek przed ewentualnymi rewizjami. Ostrzegł nas, że w przypadku znalezienia na pewno zostaną odebrane.

Wiem, że Ksiądz Jerzy rozdawał bardzo dużo tego typu pamiątek. Po spotkaniach ze studentami, które maiły miejsce w parafii św. Stanisława Kostki, również rozdawał pamiątkowe drobiazgi. Mam wrażenie, że w przeczuciu swojego przyszłego losu dbał o to, by jak najwięcej osób otrzymało od niego przedmioty, które przypominają o Nim dzisiaj.

W dalszą drogę wyruszyliśmy z błogosławieństwem Księdza Jerzego i wspomnieniami tego znaczącego spotkania pielęgnowanymi do dzisiaj. Osobiste zetknięcie się z niezwykłym kapłanem, który wskazywał w jaki sposób wierzyć w Boga w życiu codziennym i pracy zawodowej, nie mogło pozostać bez wpływu na nasze życie. Na pewno byłoby ono uboższe, a wiara mniej silna i inna gdyby nie zdarzyły się te wspaniałe chwile.